Karczma na rozstajach

„Widnokrąg”, Tygodnik społeczno – kulturalny, nr 10 (695), 9 listopada 1983 r., „Karczma na rozstajach”.
Cytaty z opisem

Karczma stała na rozstajnych drogach przy końcu Lisznej, pod szczytem wzgórza. Było to położenie nader korzystne – każdy kto udawał się do Tyrawy Solnej, Sanoka bądź przeprawy na Sanie, musiał ją mijać, a kiedy wracał z powrotem, też nie miał innej drogi. Nawet , jeśli raz udało mu się oprzeć pokusie, to następnym razem wchodził do środka. Niektórzy zresztą docierali tylko do karczmy….
Wokoło szumiał las, budynek dzieliła od jego ściany wąska, kręta i wyboista dróżka. Franciszek Pastuszczak stał się oberżystą trochę z przypadku.”

Franciszek Pastuszczak i jego wnuk Adam oraz brat jego synowej – Eugeniusz Krystyński. Pan Franciszek przed II wojną światową był gajowym lasów prywatnych panów Nowaka i Domańskiego.

Bezwzględni agresorzy z obu stron w 1939 r., zaatakowali Polskę. Granica, którą wyznaczyli sobie przebiegała między innymi na rzece San. Określono strefę wolną od zabudowań od  800 – 1200 m od rzeki. Ludzi przesiedlono na Wschód. Jeśli chodzi o Liszną to głównie przesiedlano mieszkańców na Wołyń. Nigdy nie wróciło ok. 40 osób, które prawdopodobnie zginęły tam w latach 1942 – 1943. Franciszek Pastuszczak jeszcze przed wojną był leśniczym lasów prywatnych p. Nowaka, a w zasadzie dr Domańskiego. Prowadził w sąsiedztwie lasów sanatorium, które uległo spaleniu w 1941 r. Wcześniej Sowieci zrobili tam magazyn pograniczników. Pozostała w tym miejscu tylko kaplica, jako niemy świadek historii.  Pan Franciszek doskonale wiedział, że jako pracownik lasów, podlega surowemu prawu wywózki na Sybir.  Przeszedł więc  nocą granicę na Sanie i próbując przeżyć podejmował się różnych zajęć. Prowadził m.in. karczmę „U Juki” w Dębnej, która stała pusta po wymordowaniu mieszkańców. Pochodził z Lisznej więc po agresji Rzeszy na ZSRR powrócił tam i zaczął gospodarzyć w karczmie „na górze”.

„…Maszyna zrobiła kolejny nawrót, pilot wyrównał jej lot, odwrócił głowę i krzyknął;
– Skakać!
Lecieli w czarną otchłań, jeden za drugim, nie widząc ziemi. Za nimi wyrzucono pojemniki. Krótkie, bolesne szarpniecie otwierającego się spadochronu i wolne spadanie, wypełnione przyzwyczajonym lękiem. Uparta myśl; czy nie trafią na Niemców. Lądowali na miękkim polu, sto metrów dalej majaczył las. Radiotelegrafista miał pecha, trafił na kamień i zwichnął nogę. Dowódca zebrał całą grupę, rozkazał przenieść do lasu broń, sprzęt i czekać do rana. Wzięli na prowizoryczne nosze syczącego z bólu Guzanowa – noga spuchła mu jak bania. Ostrożnie zagłębiali się w gęstwinę. Rozłożyli się na pierwszej napotkanej polance, dowódca wystawił wartę. Zaczynało świtać.”

Z lewej Zdzisław Pastuszczak.

To był sowiecki desant kilku skoczków, których bazą miały być niedostępne partie lasów pod Słonną. Pod tą górą był domek myśliwski – w Lisznej nazywano  to miejsce „na kopcach”. Wylądowali jednak na łąkach Dydni i bardzo dużo trudu kosztowało ich przemieszczenie się do lasów Lisznej. W Dydni za  niedługo zjawiło się kilka samochodów z hitlerowcami, ale skoczków już nie było. Pytani mieszkańcy opowiadali, że samolotów było ok. 10.

„ Od kilku godzin obserwowali samotny budynek na skraju lasu. Co chwila ktoś do niego wchodził i wychodził, ale Niemców nie było widać. Było późne popołudnie, gdy Pochyłko wreszcie się zdecydował. Otoczyli dom. Nad drzwiami tabliczka; „Bierhaus – Piwiarnia F. Pastuszczak”. Daniłczenko i Kuczerow osłaniali wejście. Pochyłko  z Kabaczenką weszli do środka. Była to nieduża izba  o niskim, zakopconym syficie, szarych ścianach. Było w niej aż czarno od dymu, pachniało smażone mięso, piwo. Usiedli za zbitym z sosnowych desek stołem, przy samych drzwiach. W izbie nagle zrobiło się cicho, wszyscy obecni patrzy lina przybyłych.
– Słuchajcie – odezwał się Pochyłko – nikomu nie zrobimy krzywdy, przychodzimy w dobrych zamiarach.
Kabaczenko zdjął czapkę, z kieszeni wyją grzebyk i nerwowym gestem przeczesał włosy. Nikt się nie odezwał. Pastuszczak, w kamizelce, z podwiniętymi rękawami koszuli i w skórzanym, wytartym fartuchu stał przy bufecie i nie wiedział co zrobić z rękami.
– Co panowie rozkażą? – zapytał, podchodząc do stołu.
– Chcemy jeść, a na drogę trochę chleba i mięsa – zadysponował Pochyłko  – Płacimy „góralami”. Powiedział to po rosyjsku – gospodarz wydawał się być zdziwiony.
– Daj panom jeść – powiedział ktoś z sali.
Pastuszczak spojrzał na chudą dziewczynę, ta szybko wyszła do sąsiedniej izby. On sam zaś wszedł za bufet. Wprawnymi ruchami kroił chleb, nałożył na talerz kiszonych ogórków, nalał dwa kufle piwa i wziąwszy tacę ruszył w stronę stołu. Za nimi podeszła dziewczyna z glinianą misą, wypełnioną po brzegi gołąbkami.
Kabaczenko podniósł kufel z piwem. Jedli powoli, obserwując uważnie obecnych. Pierwszy nie wytrzymał gospodarz. Widząc, że chleb się kończy, przyniósł nowy, pełny talerz.
– Kim panowie jesteście? – spytał po rosyjsku.
– Nie pomyliłeś się, jesteśmy Rosjanami!
Pastuszczak rozłożył ręce w geście niedowierzania. Kabaczenko zdjął z oparcia krzesła automat.
– Popatrz, widzisz pieczątkę i rok?
– Automat rosyjski i nowy – gospodarz rozpromienił się – To znaczy, ze jesteście z Moskwy. Trochę nas przestraszyliście, myślimy, że mamy do czynienia z banderowcami!
– Nie, gospodarzu, jesteśmy rosyjskimi skoczkami.
Na Sali ludziom rozwiązały się języki, twarze stały się przyjazne. Ludzie podchodzili bliżej, podawali ręce, klepali po plecach…..
Tak zaczęła się współpraca radzieckiego oddziału partyzanckiego, dowodzonego przez „Pożarskiego”, z polskimi patriotami działającymi w okolicach Lisznej, Bykowiec i Sanoka. Franciszek Pastuszczak zwerbował do pomocy Józefa Sabata, Józefa Bodziaka, Władysława Ryniaka, Piotra Barana i Stanisława Pisiaka. Zorganizowali siatkę wywiadowczą, informującą o ruchach wojsk niemieckich, o przedsięwzięciach okupacyjnych władz, o transportach broni”.

Z lewej Katarzyna Pastuszczak – Pogorzelec, z prawej jej synowie Cesiek i Marian z żonami. Wizyta siostry „na Podgajach”.

Prace konspiracyjne grupy – rajdy po okolicy, miały dostarczać informacji na temat ilości wojsk w Sanoku, a meldunki przekazywano przez radiostację. Pomoc miejscowych mieszkańców była bezcenna. Relacje zdawali w Karczmie, ale czasem nie można było tam wejść ze względów bezpieczeństwa. Wtedy pozostawiano pisemne meldunki w kapliczce stojącej za leśniczówką, przy drodze do Tyrawy Solnej. W zasadzie była to kapliczka przy szlaku pieszym do Kalwarii Pacławskiej przez Tyrawę, Kreców, Kuźminę i Birczę. W Dębnej podobną funkcję pełniła kapliczka przy ścieżce „na Polanie”.

Armia Radziecka zbliżała się do Sanoka. Oddział „Pożarskiego” wykonał zadanie i został przerzucony na inny teren. Przy pożegnaniu w karczmie na rozstajach, obiecywano sobie spotkanie po wojnie. Dowódca dziękował towarzyszom. Odczytał też specjalny rozkaz, w którym „Centrum” wyrażało uznanie polskim wywiadowcom. Rozstanie uświetniono bimbrem, ten i ów ocierał łzy.
Skończyła się wojna zaś dla Pastuszczaka zaczęło się ciężkie życie.  Został posądzony o współpracę z UPA i choć brakowało dowodów, otaczała go nieufność oraz atmosfera podejrzliwości……
Któregoś dnia Pastuszczak otrzymał list z Kijowa. Nieznany mu Antinij Rusak prosił, w związku z przygotowywaną do druku książką, o udzielenie bliższych informacji na temat Polaków, którzy należeli do oddziału partyzanckiego „Pożarskiego”. I tak się zaczął kolejny  rozdział wojennej opowieści. Niebawem Antonij Rusak przyjechał do Pastuszczaka i na miejscu zebrał brakujące mu dane. Przy okazji potwierdził wszystko to, o czym przez tyle lat mówił Pastuszczak, przywrócił wiarę w prawdomówność tego człowieka. Z kolei pan Franciszek został zaproszony do Kijowa. Tam doszło do wzruszającego spotkania z nielicznymi już członkami oddziału „Pożarskiego”.

Karczma z Lisznej.

Mijały lata, pan Franciszek nic nie mówił o tych kontaktach, byli nawet tacy, którzy posądzali go o współpracę z UPA. Osiedlił się na „Podgajach”, gdzie kiedyś był leśniczym tych pięknych lasów. Dziś należą one do miasta Sanok.
W 1958 r. zaczął powstawać Skansen, blisko jego zamieszkania. Ogromnie się cieszył, kiedy zobaczył, że w Skansenie umieszczono ule, żuraw a przede wszystkim  kapliczkę, wspomnianą wcześniej. Umieszczono na kapliczce także skarbonkę, dla pątników, którzy mogli zostawić tam „co łaska”. Przybywali do kapliczki także mieszkańcy Słowacji, ponieważ przed I wojną światową granicy nie było, należeliśmy do Cesarstwa Austro – Węgierskiego. Przybyli goście zawsze dostali coś do jedzenia; proziaki, pampuszki, pieczone pierogi itp.  Pieniądze z e skarbonki szły na poczęstunek.
Jeszcze większą radość sprawiło mu sprowadzenie do Skansenu karczmy, tej w której gospodarzył. Niemal codziennie doglądał składania jej w nowym miejscu. Kiedy na kalenicy „zakwitła” wiecha – przyniósł pęto kiełbasy i jeszcze coś bardzo tradycyjnego  i …..swojskiego.
Przesiadując później często na ławeczce pod karczmą, na pewno dużo myślał o latach pogardy i zła. Znałem go dobrze, był  rówieśnikiem mojej babci i spotykali się czasem na Dębnej lub na Lisznej, skąd obydwoje pochodzili.

Umieszczam ciekawszymi fragmentami ten reportaż „Karczma na Rozstajach”,  zamieszczony w „Tygodniku społeczno – kulturalnym „Widnokrąg””, nr 10 z 9.11.1982 r., który był drukowany także w „Nowinach Rzeszowskich” dwa lata później. Ponieważ jestem  fanem historii, a historia karczmy jest w dużej części powiązana również z Dębną, nie mogłem nie opisać tak ważnego fragmentu w dziejach Lisznej.
Kiedy pan Franciszek Pastuszczak prowadził karczmę „U Juki”, czasem też tam nocował. Kiedy jednak było niebezpiecznie, miał zapewniony nocleg u swojej siostry Katarzyny Pogorzelec, babci  Kazia Wilka i jego sióstr. Moja mama, Zofia Pogorzelec, pamięta jak do karczmy biegała razem z kuzynami ( dziećmi Katarzyn;, Janiną, Marianem lub Cesiem) biegali do karczmy tak o, po cokolwiek, i czasem coś dostawali. Męża Katarzyny, Piotra Pogorzelca zabili mołojcy UPA w ok. wsi Dobra. Jak była wdową, jej brat, Franciszek Pastuszczak przyjeżdżał koniem obrobić pole.  Jego synową ( Franciszka)  została Lesława Krystyńska. Doskonale pamiętam ten ślub. Pan młody, Zdzisław Pastuszczak był w mundurze, ponieważ odbywał wówczas służbę wojskową. Ich (Lesławy i Zdzisława) pierworodny syn Adam ożenił się z Elżbietą Baran, moją kuzynką i do dzisiaj prowadzą wytwórnię parkietu  w Lisznej. Wymieniony w tekście  Piotr Baran to brat mojej babci Julii, później długoletni sołtys Lisznej. Po wygnaniu i powrocie z Wołynia, zamieszkał w pomieszczeniach dolnej karczmy „U Lemka” w Lisznej. Obecnie wystawił tam nowy dom, również mój kuzyn Piotr Baran. On również jest sołtysem Lisznej.

Skansen w Sanoku.

Za pomoc w opracowaniu tego artykułu dziękuję mojej bardzo młodej koleżance – przewodniczce  Weronice, która jest prawnuczką pana Franciszka.

 


 

Dodatkowo zamieszczamy zdjęcia luźno związane z głównym tematem artykułu:

Kościół w Lisznej.

Tablica upamiętniająca mieszkańców Lisznej, którzy nie wrócili z zesłania na Wołyń.

Kapliczka na Podgajach (obecnie ul. Gajowa w Sanoku), miejsce dawnego Domu Sanatoryjnego dr Domańskiego.

Panorama z Lisznej w kierunku Dębnej (na prawo), i Międzybrodzia (z lewej strony). Na pierwszym planie widoczne są zabudowania z Lisznej. W tle majestatyczna góra Kopacz, na prawo niezalesiona Grabówka (pow. Brzozów), na lewo bardzo mało widoczny Wroczeń. (kliknij na zdjęciu, aby je powiększyć).

Opracował: Pa-rysz