Wkroczenie wojsk rosyjskich – koniec wojny

Początek sierpnia 1944 roku, ze Wschodu nadchodzi wyzwolenie spod okupacji niemieckiej. Szykowanie do obrony widoczne w całej wiosce od kilku tygodni. Na Obłazie wzdłuż potoku biegnącego niedaleko mieszkającej rodziny Petryłków jest kopana długa transzeja (okop) frontem na Wschód. Tak samo robiono także na pastwiskach i polach „wapnisk” nad kuźnią Biegów.

Nadchodzi sierpniowa noc. Okopy obsadzone żołnierzami, mającymi bronić linię Sanu. Ludność od kilku dni zagrożenia spędza noce w piwnicach domów. Cztery rodziny Pogorzelców przebywają w piwnicy domu Władysława (ojca Tadeusza starszego). Feralną noc rozświetlają pociski świetlne obrony niemieckiej – od Wschodu zza Sanu słychać także kanonady. Porankiem w wiosce duży ruch. Zdaje się, że ze wszystkich stron wchodzą żołnierze sowieccy. Pytają o Niemców, prosząc jednocześnie o coś do jedzenia i do picia, są zmęczeni, ale rozbiegają się po domach. Ludzie szczerze karmią sołdatów, dziwiąc się ich niechlujnym wyglądem, złym ubiorem i ogólnym wyczerpaniem. W wielu domach giną zegarki kieszonkowe i – co jest bez jakiejkolwiek logiki – także zegary ścienne.

Niemców nie ma. Okazało się później, że opuszczono okopy, zostały tylko niedobitki. Przy dużym krzyku żołnierze rosyjscy prowadzą „od dołu” Niemca na podwórze gospodarstwa Bodziaków. Każą mu ściągnąć bluzę, a widząc krzyżyk na szyi – każą zerwać i prowadzą na tyły. Przy pierwszych domach od Sanu leży trup niemieckiego żołnierza, tylko w bieliźnie; a od „Skały” sołdaci wleką rannego żołnierza, którego dobijają „na sigocie”. Był to miner, który w nocy podczas minowania drogi przez skałę spadł z urwiska, łamiąc nogi. Ludzie z Dębnej pochowali go w miejscu dziś stojącej wiaty przystanku PKS.

Po godzinie, może dwóch „komandiry” (przywódcy) pognali sołdatów przez „rzeki” na zachód, w kierunku Falejówki i Srogowa.

Spisano według relacji mojej mamy Zofii oraz Kazimierza Bodziaka, którzy mieli wtedy po kilkanaście lat.

Minowanie drogi „na skale” (co najmniej dwurzędowe) nastąpiło w nocy w następstwie wieści, że Sowieci są w Dobrej. Samo minowanie niewiele przeszkodziło w natarciu, ponieważ czołgi Armii Czerwonej brodami i błoniem chmieliny objechały „skałę”, znajdując się błyskawicznie na trakcie do Sanoka. Prawdopodobnie ten fakt spowodował opuszczenie stanowisk obronnych przez Niemców, pozbawionej tu broni pancernej.

Gorzej, zaminowanie drogi uśpiło czujkę niemiecką, umieszczoną w szczelinach kamiennego zbocza niedaleko kapliczki. Nocą, gdzie większość mieszkańców przebywała w piwnicach, kilku chłopaków (m. in. Eugeniusz Paszkiewicz, Józef Kopiec) skrycie przedostało się blisko schronu zwiadu. Zobaczywszy karabiny „w kozłach” na zewnątrz, szybko uzbroili się w nie, rozbrajając do reszty kilkuosobową grupę, którą puszczono wolno w kierunku Sanoka.

Jeszcze 2-3 dni po tych faktach pod tzw. „naszym lasem” kilki błąkających się po lasach hitlerowców pytało się pasących bydło, jak iść na Sanok – pokazano im lasy Dąbrowieckie.

Wg relacji Tadeusza Biegi

Uwaga ogólna: Eugeniusz Paszkiewicz, zakonspirowany członek plutonu AK Mrzygłód, pseudonim Komar, znał ogólne wytyczne dowództwa o rozbrajaniu, dezorganizacji Niemców przed wkroczeniem Sowietów. Stąd więc zainspirowana udana akcja na schron czujki, przekonanej zapewne, że wpierw usłyszą wybuchy min „na skale”, a nie, że będą rozbrojeni przez grupę wiejskich chłopaków. Pewnie też ich morale było „pod psem”, ze względu na ustawiczne cofanie się frontu.

autor: Pa-Rysz