Wydarzenia smutne i tragiczne z czasów wojny i po jej zakończeniu

Poznanie ich pozwala lepiej zrozumieć specyficzną historię naszej „małej ojczyzny”

Koleje losów matki i córki – jednej z wielu tragedii w tamtym czasie

Na podstawie wcześniejszych tajnych układów między Hitlerem i Stalinem ustanowiono granice między zaborcami, m.in. na rzece San. Było to tragedią dla rodzin zamieszkałych po obu stronach rzeki. Przekroczenie jej grodziło wywózką na Syberię ze strony sowieckiej Rosji i do Oświęcimia od strony Generalnego Gubernatorstwa Niemiec.

Pani Gienia Filipczak – Maciejowska pracowała i mieszkała z mężem w Sanoku, a jej mała córeczka wychowywała się u dziadków w Lisznej. Z czasem chciała odwiedzić rodzinę, szczególnie córkę; została złapana po wyjściu z rzeki przez sowieckich pograniczników i w efekcie wysłana na Sybir. 22.06.1941 Hitlerowcy napadli na Rosję, posuwając się błyskawicznie w trzech kierunkach – na Moskwę, Leningrad i Stalingrad. Butny satrapa, jakim był Stalin – sojusznik Hitlera zmienił front i prosił aliantów o broń i sprzęt wojenny. Także przy okazji chciał polepszyć stosunki z Polską, w efekcie został podpisany układ polsko-rosyjski o uwolnieniu Polaków z katorżniczej pracy i tworzeniu wojska. Po dużych perypetiach pani Gienia znalazła się wśród rodaków, z których gen. Anders tworzył Armię Polską. Przez Iran, Irak i Palestynę armia została przerzucona do Europy. Wcześniej jeszcze pani Gieni udało się nawiązać kontakt listowny ze swoim kuzynem zamieszkałym w Kanadzie. Łut szczęścia i niemal miesięczna podróż statkiem do Montrealu, następnie do Toronto przybliżyła panią Gienię do swojego kuzyna.

Rysia, chowana przez dziadków rosła, następnie szkoła, pierwsza komunia, do której przygotowała ją siostra taty pochodząca z Mrzygłodu. Nastał czas tzw. „odwilży gomułkowskiej” i wyjazd córki do matki stał się możliwy, tym bardziej że Rysia skończyła 18 lat. Po zabiegach pani Gieni (wysłanie promesy do ambasady) wydano jej wizę i transatlantykiem Batory popłynęła do Kanady.

Za kilka lat (1958) moja babcia także pojechała do kanady – pochodziły z Lisznej i obie z panią Gienia znały się jeszcze z czasów panieńskich. Ich spotkanie uwiecznione jest na zdjęciu. Ja też tam byłem i odwiedzałem rodzinę Pani Gieni – poznałem też pana Stasia Biegę i jej kuzyna. Biegowie mieszkali blisko Sanu, w przeszłości był tam dwór ziemiański.

Od lewej: Jan i Julia Pogorzelcowie, Rysia, jej córka Linda i jej mama Gienia.

Dwa byłe miasteczka powiatu sanockiego – Bukowsko i Mrzygłód

Co je łączyło? Dużo i niewiele. Jak inne miasteczka Galicji były wielonarodowościowe i tak jak inne utraciły swój status po odzyskaniu niepodległości. Bukowsko było większe od Mrzygłodu, bo liczyło 3500 – 2700 Polaków, około 800 Żydów i kilkudziesięciu Rusinów wiary grekokatolickiej. Mrzygłód podobnie ten stosunek – 660 Polaków i po 130 Rusinów i Żydów.

Podczas okupacji hitlerowskiej świat wielokulturowości, tolerancji uległ dewastacji – Polaków upokorzono tworząc w tych miasteczkach policję ukraińską, wyznaczając jako wójtów także Ukraińców. Byli „polakożercami”, szczególnie Mazur, wójt Bukowska, którego wyrokiem sądu Państwa Podziemnego skazano na karę śmierci – wyrok wykonano.

Wójt Mrzygłodu Podsosny (z ukr. Pidsosny) także zginął, choć trochę przez przypadek. Prom na Sanie czasowo był ubezpieczony przez czujkę AK ze względu na przemieszczenie się pewnych osób z konspiracji. Przypadkowo (podobno) zjawił się na przeprawie wójt, który widząc kręcących się osobników wyciągnął pistolet – reakcji czujki łatwo się domyśleć.

Oba miasteczka zapłaciły ogromną cenę za czas okupacji. Były nauczyciel i sołtys Kuźminy później znany jako „Chryń”- za niezłożenie nałożonej przez UPA kontrybucji pieniężnej, spalił Bukowsko. Spłonęło  500 domów, pozostał kościół i trzy domy koło niego. To byłe miasteczko do dziś nie wróciło do dawnej przedwojennej świetności – duża część mieszkańców opuściła te tereny na zawsze…

Mrzygłód – kiedyś starostwo niegrodowe, po zamordowaniu Żydów (dzięki J. Chrzanowskiemu upamiętniono miejsce eksterminacji ), późniejszym przesiedleniu Rusinów – straciło koloryt targów na rynku, podupadło rzemiosło, utracono renomę i sławę handlowego miasteczka. Szczęśliwie obroniło się przed sotniami UPA – odstraszeniem była mała ilość wojska, rozbudowana samoobrona, milicja i prowizoryczne „fortyfikacje”.

Nie uniknęły tragedii,  mordów, podpaleń Hłomcza, Łodzina, Witryłów, a wcześniej Borownica. Ta ostatnia już się nie odrodziła jako duża wioska. Spalono 250 domów, zostało zamordowanych ponad 60 osób. Większość mieszkańców uciekła na zawsze… Mama Danuty, mąż nauczycielki z Mrzygłodu, panowie Sobolak i Florko (krawiec, funkcjonariusz MO) i rodziny Werbowskich.

Po tragedii banderowcy zostawili tablicę z napisem „Tut buła Lacka stołycia – seło Borownycia”.

Zdjęcia upamiętniają tragedię Borownicy oraz kościół, który był niemym świadkiem tej tragedii.

 

Opracował: Pa-Rysz