Wspomnienia Bożonarodzeniowe Jana Paszkiewicza

Moje święta Bożego Narodzenia to święta mojego dzieciństwa to czas żywych choinek, na których umieszczało się prawdziwe świece i ręcznie wykonywane ozdoby. To święta zimnych ogni, które niejedną dziurę w dywanie wypaliły, to czasy, kiedy symbolem świątecznego przepychu była szynka i pomarańcze, o których mówiło się w telewizyjnym „Dzienniku” i pozostawało nam tylko cierpliwie czekać w nadziei, że statki zdąża na czas przypłynąć. Mimo to święta, w porównaniu z dzisiejszymi, były zdecydowanie „bardziej”, a to: bardziej śnieżne i mroźne, z jaśniej świecącymi gwiazdami, z większą i bardziej pachnącą choinką oraz piękniejszymi, bo bardzo skromnymi bombkami. A i potrawy wigilijne, choć biednie było wokół, były jakieś smaczniejsze, a i świąteczny karp – jeśli tylko było kogoś na to stać – miał zdecydowanie mniej ości. Oczywiście to magia wspomnień czyni te odległe święta tak wyjątkowymi, a nade wszystko magia dzieciństwa i młodości.

Zacznijmy jednak od początku. Urodziłem się i wychowałem początkowo w małej i jakże pięknej i urokliwejpodsanockiej wiosce Dębna. Święta pełne były niezwykłych przeżyć. Zapewne jednak jest to zasługa nie tylko samych okoliczności, lecz mojego dziecięcego postrzegania świata. Czasy były wtedy przecież bardzo trudne. Z pewnością jednak dwie rzeczy były wtedy piękniejsze niż obecnie. Mowa o choince i ozdobach choinkowych, np. łańcuchach klejonych z papieru lub słomki i bibuły, starannie wykonanych bombkach, które zachowały się jeszcze chyba sprzed wojny, cukierkach w kształcie sopli. A rzecz druga to wspomnienie mroźnych i śnieżnych zim, które tam właśnie w pejzażu wiejskim były wprost magiczne. Z rozrzewnieniem pamiętam „pierwsze” narty i choć jesionowe, to jakoś „lepiej jechały”. A potem „pierwsze łyżwy”, które jakby „lepiej ślizgały” takie do butów przykręcane, na których można było jeździć drogą prowadzącą przez wieś albo po lodzie na rzece, bo wtedy to nawet rzeki zimą jakby „bardziej” zamarzały. Przypominam sobie też, jak dorastałem, otoczony miłością rodziców, będąc wraz ze starszym bratem ich oczkiem w głowie i przedmiotem codziennej troski. Nie muszę dodawać, że są to miłe wspomnienia – chyba jedne z najpiękniejszych, jakie przechowuję w swojej pamięci. Myślę, że wielu z nas z chęcią wraca do wspomnień z dzieciństwa. Dorosłe życie przynosi wiele obowiązków, odpowiedzialności i niestety także i wiele rozczarowań. Dlatego czasami tęsknimy za czasami, w których nie musieliśmy martwić się o jutro, gdy to nas otaczano opieką i gdy otoczeni byliśmy ludźmi znającymi rozwiązanie w każdej trudnej dla nas sytuacji. Potem nastał czas dojrzewania, poznawania świata na własną rękę. Powoli, niedostrzegalnie wkroczyliśmy w dorosłość – etap, w którym to już na naszych barkach spoczywają obowiązki, to my musimy znajdować odpowiedzi. Wiem, że nie każdy miał to szczęście, by wychować się w domu pełnym ciepła i miłości, gdzie doświadczył akceptacji, a nie odrzucenia. Dlatego pisząc te słowa myślę też o tych, którym całe życie upłynęło na tęsknocie za miejscem, które mogliby nazwać „domem”, za ludźmi, którym można powiedzieć „mamo” i „tato”, w których ramiona mogą się wtulić i zapomnieć o tym, co rani i boli. Myślę o nich i nie tylko myślę, ale dał Bóg, że i pracą swoją mogę im pomagać boć to przecie już od 13 lat pracuję w Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie. I chyba właśnie święta Bożego Narodzenia są czasem, który szczególnie sprzyja temu, by na chwilę przystanąć, odsunąć się od codziennych spraw i pomyśleć nad tym, co w życiu najważniejsze.

Moje święta Bożego Narodzenia to także te smutne z 81-ego roku. Tak się bowiem złożyło, że „stan wojenny” zastał mnie w wojsku. Młodszym wypada powiedzieć, że czasach PRL-u świeżo „dyplomowani magistrowie” musieli odbyć zaszczytna służbę wojskową trwającą pełny rok. W moim przypadku była to jednostka we Wrocławiu. Tak też się złożyło, że właśnie 12 grudnia dostałem wymarzoną „przepustkę” i wreszcie mogłem odwiedzić dom rodzinny, żonę i maleńkiego synka. A ponieważ z Sanoka daleka droga do Wrocławia i pociągi na czas nie kursowały, spóźniłem się do jednostki. Za karę wysłany zostałem wraz z kolegami w wigilijny wieczór na patrol. Właściwie to wiem dlaczego, a jedynie mogę się domyślać, dlaczego zostaliśmy skierowani na osiedle zamieszkiwane przez rodziny wojskowych. Zima była wyjątkowo ostra, choinki i światła w oknach, a my chodziliśmy i chodziliśmy „w kółko”. Jakże było to smutne, bo przecież „duszą i ciałem” byliśmy w tym najpiękniejszym dniu przy swoich najbliższych. Chyba z czysto ludzkich pobudek pozwolono nam w końcu usiąść przy wigilijnym stole, a nawet pozwolono aby był z nami kapelan wojskowy. A gdy zaintonował kolędę to panie z obsługi żołnierskiej kantyny płakały razem z nami.

Moje święta Bożego Narodzenia to także refleksja nad tym, co udało się w roku minionym i życzenie na nowy. W życiu zawodowym był to dobry rok, rok bodajże najlepszy w naszej powiatowej pomocy społecznej, bo udało się z powodzeniem zrealizować w PCPR-ze program pilotażowego wdrożenia modelu z korzyścią głównie dla naszych podopiecznych i klientów, a utworzone Centrum Integracji Społecznej ma już roczek. W życiu rodzinnym też sukces naznaczony urodzinami naszej ukochanej wnuczki Hani i bliska perspektywa wesela mojego drugiego syna. W nowym roku oby tylko zdrowie dopisało, a w ojczyźnie naszej wspólnej obyśmy się nie dali podzielić.

Sanok, grudzień 2013.

Opracowano przez p. Joannę Kozimor, „Tygodnik Sanocki”.