Wyjazdy zarobkowe, emigracja, imigracja ludności Dębnej od końca XIX wieku do połowy XX wieku (zarys tematu)

Wyjazdy zarobkowe powodowane były faktem, ze określony areał ziemi (bez Łazów, Dąbrowy i części Kopanin) mógł wykarmić także ograniczoną ilość ludzi, a wsie wtedy były bardzo przeludnione. Wyjazdy „za chlebem” mogły nastąpić po zniesieniu pańszczyzny (1848 r.) oraz ustanowieniu autonomii w Galicji (1867 r.) czyli większość swobody, także w wyjazdach. Wyjazdy do obu Ameryk organizowały duże firmy przewozowe, przywożące do Europy takie surowce jak bawełna, kawa, zboże i w tamtą stronę przewoziły ludzi do pracy zarówno sezonowej, jak i emigracji stałej. Statki wypływały z Bremy i Hamburga, a werbowaniem chętnych zajmowali się Żydzi, załatwiając wszelkie formalności. Niekiedy wyjeżdżający pozbywali się nawet połowy gospodarstwa, żeby kupić bilet najniższej klasy. Podróż odbywano w uwłaczających warunkach, koczując całodobowo na pokładzie. Za zarobione pieniądze powracający zawsze dokupywali ziemi, modernizując gospodarstwa. Charakterystyczne było np. krycie dachów blachą – takich domów przed II wojną światową było siedem.

Z czasem, szczególnie młodzi i wolni osiedlali się na stałe szczególnie w USA, Kanadzie, Brazylii i Argentynie, często z czasem zapominając o rodzinie i Polsce. Trochę to smutne, powody były różne, często niezawinione np. przez nieumiejętność pisania.

Dotykając jakby szczegółów takich wyjazdów, mogę bazować tylko na przodkach mojej rodziny. Pradziadek (Łakus) kilkakrotnie wyjeżdżał na tzw. „saksy” do USA dokupując pole, także powiększone wykarczowaniem części kopaniny zwanej „łakusowa dolina”. Umierając w latach ’30 ubiegłego wieku był najbogatszym gospodarzem. Później gospodarstwo było mniejsze, powodowane podziałem ziemi między dzieci, m. in. moją babcię Julię (która miała sześcioro rodzeństwa).

Dwoje z rodzeństwa jako młodzi wyjechało do USA (Chicago) – do lat ’60 ubiegłego wieku rodzina miała z nimi kontakt listowny, obydwoje założyli tam rodziny.

Dwóch braci znalazło przystań w byłym naszym mieście wojewódzkim – we Lwowie. Starszy był kolejarzem na Skniłowie (lotnisko) i wybudował domek na Lewandówce (osiedle kolejarskie), a drugi także się ożenił i tam pracował. Nadmieniam tylko, ze we Lwowie w tym czasie przebywał w wojsku trzeci brat służąc w 14 pułku Ułanów Jazłowieckich na Górnym Łyczakowie. Niestety wojna przewróciła życie ich rodzin. Starszemu, który wiedział, że wszystko traci (przesunięcie granicy) pękło mu po prostu serce, młodszego brata żona nie wytrzymała trudów okupacji. Obydwoje są pochowani na cmentarzu Janowskim. Wdowa pierwszego z synem osiadła w Legnicy, a drugi brat z malutkim dzieckiem na ręku „jak stał”, zjawił się w rodzinnych stronach. Rodzeństwo drugiej babci (także Julii) Pogorzelec, z domu Baran, których było sześcioro, z tego dwóch braci, siostra i szwagier co najmniej dwukrotnie wyjeżdżali do Francji. Pracowali tam w kopalni węgla i tuż przed II wojną światową wyjechał z nimi także mój dziadek – niestety podczas prac minerskich w kopalni stracił życie zostawiając babcię z dwojgiem małych dzieci na okrutny czas okupacji.

Dziadek miał trzech braci i siostrę, jeden z braci jeszcze przed I wojną światową wyjechał do USA (Pensylwania), a drugi do Kanady (okolice Toronto). Ten drugi już jako wdowiec ożenił się z babcią (swoją bratową, która także była wdową) i jeszcze przez 10 lat byli w Kanadzie, powracając w latach ’60 w rodzinne strony.

Były jeszcze wyjazdy przymusowe, jakim była deportacja ludności z drugiej strony Sanu, którędy przebiegała tzw. „linia demarkacyjna” między Generalną Gubernią i ZSRR. Sowieci do 800 metrów od Sanu wysiedlali ludzi na wschód, chcąc dokładnie dozorować granicę. Wywieziono m. in. czterech braci babci z rodzinami na Wołyń. Tam w latach 1942-1943 UPA dokonywała rzezi Polaków. Cudem większość przesiedlonych uciekła w rodzinne strony, ale dwóch kuzynów mamy pozostało na wołyńskiej ziemi, a także mój pradziadek, który tam zmarł. Dla przykładu tylko z Lisznej nie powróciło około 40 osób, podobnie było w każdej wiosce, zarówno z wysiedleniem, jak i rozbieraniem domów po wysiedlonych.

Podobna migracja miała miejsce po II wojnie światowej i trwa do chwili obecnej. Doskonale wiemy, ile krajanów jest np. w Toronto, Chicago, czy Londynie. Podobno jest na świecie trzy „wędrujące” narody, tj. Żydzi, Polacy i Irlandczycy.

Tylko pobieżnie licząc mam kilkoro kuzynów w Kanadzie i kilkanaścioro w USA – sam też byłem dwukrotnie w Kanadzie. Migracja też związana była dawniej z ożenkiem, czy zamążpójściem, a fala migracji polepszenia sobie bytu, nastąpiła po II wojnie światowej, w większości na tereny przyznane Polsce, tzw. „ziemie odzyskane”.

Dam tylko dwa przykłady:

1) We Wrocławiu, gdzie znalazła się rodzina siostry ojca (z czasem dojechała babcia), były także dwie panny z domu Kopiec, pan Pogorzelec z rodziną (wujek Tadeusza) oraz oficer WP – Henryk Michałkowski, a także rodzina Sobolów (matka była z domu Biega).

2) W Szczecinie mieszkał drugi pan Pogorzelec z rodziną, a tuż w Dobrej Szczecińskiej dwie rodziny, których mamy były z domu Biega, a później dojechały siostry Petryłka, które także założyły tam rodziny. W Policach mieszka z rodziną Gienia (z. d. Szczepek), a niedaleko w Trzebieży mieszka jej siostrzenica z rodziną.

Panny z domu Paszkiewicz założyły rodziny we Wrocławiu, Bydgoszczy, Czeladzi, Karlinie, a co najmniej trzech chłopaków o tym nazwisku osiedliło się na Śląsku i Pomorzu. Na wakacje przyjeżdżało dużo dzieci tych rodzin, także z Sanoka i było zawsze gwarno i wesoło. My, jako miejscowi dużo uczyliśmy się od nich, ale i oni (wiem to od swoich kuzynów) bardzo ciepło wspominają te czasy – my też, bo jakiż okres jest piękniejszy niż dzieciństwo, czy młodość?

autor: Pa-Rysz